Mamy Podobnie

NIE JESTEM PO TO, BY WYGLĄDAĆ. Neuroróżnorodność, a ciało.

To zdanie przyszło do mnie około dwóch lat temu, gdy w fundacji wymyśliłyśmy akcję z tatuażami wodnymi z ciałopozytywnym przesłaniem. Było to jedno z pierwszych haseł, które zaczęłyśmy odbijać na skórze – swojej i innych. Wtedy poczułam, że chcę i mogę mówić o ciele inaczej.

Czym jest ciałożyczliwość?

O tym, czym właściwie jest ciałożyczliwość, opowiedziała mi Marta Młot – ciałożyczliwa fotografka z diagnozą AuDHD, autorka zdjęć, które zobaczycie w tym artykule:

„To, czym się zajmuję, to nie jest namawianie ludzi do zachwycania się sobą na siłę, ani przekonywanie, że muszą kochać swoje ciało w każdej chwili życia. To też nie jest promowanie otyłości, jak niektórzy błędnie interpretują. Ciałożyczliwość to podejście, zgodnie z którym ciało niezależnie od tego ile waży i jak wygląda zasługuje na traktowanie go z szacunkiem i przyglądanie się mu z czułością i życzliwością. To co jednak najważniejsze to dać sobie prawo do budowania z nim relacji na własnych zasadach, bez presji czy ocen.”

Ciało jako dom, nie obiekt oceny

Marta podkreśliła, że ciałożyczliwość wywodzi się z nurtu ciałoneutralności. To podejście, które mówi, że ciało nie musi być ani obiektem zachwytu, ani celem wiecznego dążenia do ideału:

„Nie chodzi o to, by ignorować potrzeby ciała czy zdrowia. Ciałożyczliwość to proces, w którym uczymy się akceptować ciało takim, jakie jest tu i teraz, bez warunku, że schudniemy 10 kilogramów czy zmienimy coś w swoim wyglądzie. To nie oznacza, że mamy przestać o siebie dbać, ale raczej, że troszczymy się o ciało z miłości, a nie z nienawiści czy przymusu.

Odniosła się także do zarzutów o „promowanie otyłości”, które często pojawiają się w dyskusjach na temat ruchów ciałopozytywnych:

„Kiedy widzisz w internecie osobę w większym rozmiarze, czy patrząc na nią, myślisz: ‘Chcę być gruba, ona mnie do tego przekonała’? No właśnie. Pozwolenie osobom w każdej sylwetce na istnienie, pokazanie się i budowanie relacji ze swoim ciałem to nie jest zachęcanie do niezdrowych nawyków. To dawanie ludziom prawa do reprezentacji, widzialności i szanowanie ich podstawowych praw jako ludzi – godności, szacunku, akceptacji.

Jestem teraz w najcięższej formie fizycznej w swoim życiu, ale jednocześnie mam najlepszą relację z ciałem, jaką kiedykolwiek miałam. Nie znaczy to, że nie chciałabym ważyć mniej – wiem, że lżejsze ciało byłoby dla mnie bardziej funkcjonalne. Ale wygląd jest obecnie ostatnią rzeczą na mojej liście priorytetów. Mimo to właśnie teraz najlepiej słyszę i czuje potrzeby swojego ciała i staram się je szanować. Na tym polega dobra relacja z ciałem. Chodzi o to, jak się ze sobą czuję, a nie o to, jak wyglądam.”

Ciałopozytywność i ADHD – moje doświadczenie

Wbrew pozorom jako dziecko z ADHD nie byłam zbyt aktywna fizycznie. Wręcz przeciwnie, moja nadpobudliwość – objawiała się w obrębie siedzenia (kręcenie loka, obgryzanie paznokci, ruszanie nogami). Do tego dochodziło emocjonalne jedzenie, nadwaga i wstyd, który narastał przez brak zrozumienia. To wszystko dokładało się do poczucia gorszości i niskiej samooceny, która i tak już była na starcie zaniżona przez trudności wynikające z ADHD.

Większość życia przeżyłam nie lubiąc dolnej połowy swojego ciała. Górę jakoś akceptowałam, ale dół był źródłem wstydu.

„W momencie, w którym my traktujemy swoje ciało jako obiekt oceny, zamykamy się na jego potrzeby. Dla mnie kluczowym krokiem było to, żeby przestać traktować ciało jako coś, co ma wyglądać, i zacząć traktować je jako dom, w którym mieszkam.” – mówi Marta.

Gruszka też jest piękna

Odkąd pamiętam, żyłam wyobrażeniami o tym, jak będzie wyglądało moje życie, gdy schudnę. Niewiele to miało wspólnego z akceptacją siebie. Katowałam się tym, że ciągle mi nie wychodzi. Coś sobie obiecuję, a potem siebie zawodzę. Nie rozumiałam dlaczego. Dlaczego inni potrafią, a ja nie.

Marta przyznała, że wiele osób na jej sesjach mówi o presji społecznej związanej z wyglądem: „Kiedyś jedna z klientek powiedziała mi, że dopiero po latach zrozumiała, że szczupłość nie oznacza szczęścia. W jej przypadku, tak jak u wielu innych osób, zmiana myślenia o ciele zaczęła się od momentu, w którym pozwoliła sobie czuć. Przestała skupiać się na wyglądzie, a zaczęła na odczuwaniu.”

Żyjemy w świecie, który od dekad promuje bardzo konkretne kanony piękna – długie nogi, płaski brzuch, proporcje modelki z reklamy. W takim otoczeniu trudno jest uwierzyć, że figura typu „gruszka” – z szerszymi biodrami, bardziej masywnymi udami – też może być piękna. Że dla niektórych to właśnie taki typ sylwetki jest ideałem. Ta narracja rzadko przebija się do mainstreamu, przez co wiele osób przez lata nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że ich ciało nie tylko może być akceptowane, ale wręcz podziwiane.

„Wiele osób, które przychodzą do mnie na sesje zdjęciowe, chce zmierzyć się ze swoim wstydem. To nie tylko pozowanie – to otwarcie się na swoje ciało, takie, jakie jest. Często dopiero na zdjęciach zauważają, że ich ciało, nawet z cellulitem, rozstępami czy fałdkami, jest piękne. Nie przez wygląd, ale przez historie, które opowiada.”

Kiedy schudłam najwięcej – i dlaczego to nic nie znaczy

Wiecie kiedy schudłam najwięcej w swoim dorosłym życiu? Kiedy zachorowałam na zaburzenia lękowe. Nie byłam w stanie jeść, mój apetyt był na zerowym poziomie, a dodatkowo dużo biegałam, bo wierzyłam, że w ten sposób pozbędę się lęku.

Nikomu nie polecam takiej diety. Ludzie wtedy mówili “Jak dobrze wyglądasz? Co robiłaś, że tak schudłaś?”, a ja w środku czułam się jak kupa. Wtedy zrozumiałam, że moje ciało, nie jest po to, by wyglądać. Jest po to, aby żyć, funkcjonować, mieć energię. Wygląda jest czymś, czym możemy się bawić, kiedy mamy ochotę, ale nie jest już moją istotą życia.

I co najlepsze – gdy odpuściłam kwestie wyglądowe, przestałam się malować, farbować włosy, chodzę w ubraniach, które mnie nie gniotą, drapią, cisną – zaczęłam dostawać najwięcej komplementów w swoim życiu.

Wzloty i upadki w relacji z ciałem

Pogodziłam się już też z tym, że jak w każdej relacji – i w tej czyli relacji z ciałem, bywają wzloty i upadki. Przez ostatni rok przytyłam 15 kg, mimo, że jem lepiej, bardziej świadomie, więcej się ruszam. Bywa, że jestem na siebie o to zła, ale już nie sprawia, że czuję się przez to gorszym człowiekiem – jak kiedyś. 

Marta trafnie zauważyła: „Najważniejsze jest nie dojście do punktu, w którym powiesz ‘kocham siebie w 100%’, ale zbudowanie zasobów, które pomogą ci wrócić do równowagi, gdy relacja z ciałem przechodzi kryzys.”

W tym procesie samooakceptacji pomogło mi wiele rzeczy: terapia, szczere rozmowy z przyjaciółkami i znajomymi – łapanie różnych perspektyw, rozbrajanie stereotypowych myśli, życie w zgodzie ze swoimi potrzebami, poznanie mężczyzn, którzy potwierdzili teorię, że ludzie lubią różne sylwetki, czytanie i oglądanie treści ciałopozytywnych, tworzenie takich treści i czytanie komentarzy pt. “mam podobnie”, robienie sobie samej sesji z tatuażami. Naprawdę uważam, że ten projekt był strzałem w 10, a mi pomógł na maxa. To wybieranie miejsc na ciele, dobieranie do nich haseł, zaprzyjaźnianie się z nimi, robienie im czułych, naturalnych zdjęć, a potem jeszcze patrzenie na nie – wspaniale uwalniające.

 

Jak zrobić czułą sesję zdjęciową w domu?

Martę poprosiłam również o kilka wskazówek, jak przygotować sobie taką czułą sesję w domu – niekoniecznie z tatuażami:

Żadna czuła sesja zdjęciowa nie może się odbyć bez… czułości. To tak naprawdę jedyne niezbędne narzędzie, bez którego ona się po prostu nie uda. Dlatego umów się ze sobą, że niezależnie od tego, czy dziś masz wzdęcie, okres czy po prostu z jakiegoś powodu jest Ci w Twoim ciele mniej wygodnie niż byś tego chciała – obejmiesz siebie z czułością. I w ten sposób spróbujesz też na siebie spojrzeć. 

Podejdź do tych autoportretów z ciekawością, bez oczekiwań. Wiem, że to trudne, ale ciekawość jest fajnym wytrychem, który powoduje, że odrobinę mniej porównujemy się do niedoścignionych ideałów.

Zaplanuj ten czas dla siebie, w którym nikt nie będzie Ci przeszkadzał najlepiej w ciągu dnia – światło dzienne w najczulszy sposób pokazuje ludzkie ciała. Wybierz muzykę, którą lubisz, która wprawia Cię w dobry nastrój, ale też sprzyja medytacyjnemu stanowi uważności. 

Tego dnia zadbaj o to, żeby być wyspana, dobrze nawodniona, najedzona jedzeniem, które Ci służy, po którym nie będziesz czuła dyskomfortu w ciele. Załóż wygodne ubranie albo bieliznę, pomyśl o ulubionej biżuterii, czy makijażu – czymś, w czym lubisz siebie, co w jakiś sposób oddaje Twój charakter, osobowość. 

Każdy telefon ma opcję włączenia samowyzwalacza. Jeśli nie masz żadnego statywu, nie szkodzi – możesz podeprzeć go książką. Ważne, żeby w kadrze widoczne było to, co chcesz na nim zobaczyć – czyli np. miejsce, w którym za chwilę usiądziesz. Pamiętaj, by zadbać o dobre oświetlenie – najlepiej dzienne, czyli najlepiej żeby obiektyw/telefon nie był skierowany w stronę światła, a w miejsce, które jest najlepiej oświetlone. Jeśli masz możliwość kombinowania, podpowiem, że fajnie jest ustawić się do światła bokiem – wtedy na ciele powstają ciekawe cienie, a zdjęcie nabiera większej głębi.

Do sesji możesz użyć lustra, ale nie musisz. Sama sprawdź ze sobą, czy patrzenie na swoje odbicie w lustrze wesprze ten proces, czy go dla Ciebie utrudni. Być może zbyt duże skupienie się na wyglądzie ciała, zamiast na jego czuciu nie będzie dobre dla Ciebie. 

Włącz muzykę, usiądź wygodnie w wybranym przez siebie miejscu i zanim włączysz samowyzwalacz, daj sobie chwilę na poczucie się w ciele. Skupiając uwagę początkowo na swoim oddechu, pozwól swojemu ciału się odprężyć. Zacznij zauważać jakie to jest dla Ciebie, jak się czujesz. Przeskanuj w myślach swoje ciało i sprawdź, czy w którejś jego części czujesz dyskomfort albo napięcie. Skieruj tam swój oddech z intencją puszczenia tego napięcia. Możesz też się tam dotknąć dłonią i spróbować dać sobie przyjemny dotyk, mały masaż. Zastanów się jaką masz relację z tą częścią ciała? Być może nigdy wcześniej o niej nie myślałaś, a może właśnie to o niej obsesyjnie myślisz każdego dnia wciskając się w niewygodne spodnie? Zaciekaw się, spróbuj spojrzeć na nią z innej perspektywy. Możesz teraz włączyć samowyzwalacz na 10 sekund, wrócić do poprzedniej pozycji i nie starając się pozować, kontynuować eksplorację.

Te kroki możesz powtarzać tak długo, jak będziesz czerpała z tego przyjemność. Baw się kadrami, bliższymi, dalszymi, eksploruj dotykiem swoje ciało w najmniej oczywistych miejscach.

Efektem tej autoportretowej sesji nie mają być najlepsze zdjęcia na świecie. Ma nim być seria zdjęć-pamiątek, które przypomną Ci, że przez godzinę albo dwie, budowałaś bliską, czułą relację ze swoim ciałem. Nie oceniając go, nie wciągając brzucha, a starając się z ciekawością nawiązać z nim kontakt, poczuć je. Otoczyć czułością.

Tę sesję możesz powtarzać cyklicznie co miesiąc, co trzy, co rok – jak tylko masz ochotę. To trochę taki proces jak towarzyszenie swojemu ciału w jego procesie zmiany, a także dbanie o Waszą relację. Wiele moich klientek cyklicznie przychodzi na sesje zdjęciowe właśnie po to – w ten sposób budują z uważnością i czułością bliską relację ze swoim ciałem, takim jakie jest w tu i teraz. A przy tym świetnie się bawią!

autorka:

Olimpia Jenczek

prezeska fundacji Mamy Podobnie, samorzeczniczka ADHD, podcasterka, organizatorka „Korków z neuroróżnorodności” – bezpłatnych spotkań psychoedukacyjnych dla dorosłych, autorka książki "Życie z ADHD. Brakująca instrukcja obsługi". Freelancerka, zawodowo zajmuje się komunikacją w mediach społecznościowych.
Diagnozę ADHD otrzymała w wieku 29 lat (w 2022 r.), od tamtego momentu w jej życiu wiele się zmieniło, ale przede wszystkim - wyleczyła zaburzenia lękowe i nauczyła się siebie na nowo.

Skip to content